Kadr z warstwy wideo w Comforting music #2 Piotra Peszata
Krakowski Międzynarodowy Festiwal Kompozytorów (wcześniej Międzynarodowy Festiwal Kompozytorów Krakowskich, a jeszcze wcześniej Dni Muzyki Kompozytorów Krakowskich) od lat pozwala zaglądać do głów i szuflad współczesnym twórcom związanym z tym miastem. Od kilku edycji ma też stałą formułę: w jego programie oprócz koncertów znajdziemy wykłady, sesję muzykologiczną oraz – co dość niezwykłe, jak na oficjalnie niezwiązany z żadną religią festiwal muzyczny – katolicką mszę. Mimo silnego krakowskiego rysu, repertuar pozostaje zbalansowany. Spośród wykonanych na tegorocznym KMFM kompozycji niewiele mniej niż połowa kompozycji wyszła spod pióra osób reprezentujących inne ośrodki, a wśród pozostałych, co warto docenić, znalazły się kompozycje zarówno klasyków współczesności, jak Penderecki czy Schaeffer, jak i zupełnie młodych studentów.
Ponadto na koncercie inauguracyjnym wyraźnie zaznaczyła się obecność twórców z Ukrainy (grała Sinfonietta Cracovia pod batutą Jurka Dybała i z ukraińską solistką Marianą Skrypą), a centralnym punktem okazał się fortepianowy cykl Dwudziestu spojrzeń na Dzieciątko Jezus Oliviera Messiaena w interpretacji Dominiki Peszko. Pianistka wyraźnie utożsamiała się z dziełem, pokazała jego ciężar, głębię, dramatyczny wymiar muzyki. Nawet w chwilach zatrzymania, w medytacyjnych powtarzanych do nieskończoności współbrzmieniach albo lekkich ptasich figuracjach czuło się siłę, dążenie, stały przepływ energii. Ten monumentalny, powstały w 1944 roku utwór, nie doczekał się jeszcze wielu polskich wykonań w całości. Festiwalowy koncert był dopiero trzecim, a pierwszym, w którym przy instrumencie zasiadła kobieta. Nie ma to oczywiście znaczenia w kontekście granej muzyki, ale warto to odnotować jako fakt symboliczny – zwłaszcza, że wątek płci powrócił jeszcze na KMFK…
Perkusja plus
…na koncercie o osobliwym tytule Muzyczne drzewo, który – obok Koktajlu elektronicznego (ten z kolei bardziej niż w idee MKFK wpisał się w obszerną działalność Marka Chołoniewskiego i Studia Muzyki Elektroakustycznej AMKP) – chyba najdalej odbiegał tematycznie od i tak rozległego hasła przewodniego Festiwalu „tradycja w muzyce współczesnej”. Wyraźny akcent padł tu na utwory najnowsze, prawie wszystkie napisane dla warszawskiego duetu marimbowego Dalbergia Duo w składzie Anna Rutkowska i Julianna Siedler-Smuga, który zdążył już na polskich i światowych estradach dowieść swoich sporych możliwości. Ich koncertowy repertuar kusił różnorodnością styli i środków, połączeń czysto perkusyjnych technik z elektroniką, światłem, wideo, elementami performansu.
Dalbergia Duo w utworze Artura Zagajewskiego, fot. Anna Kaczmarz, źródło: materiały MKFK
O debiutanckiej płycie duetu Korzenie (2019) pisałam już niegdyś na blogu (Dalbergia Duo. Kojące dźwięki marimby) i ciekawa byłam wykonań na żywo dwóch pochodzących z niej kompozycji, które znalazły się również w programie koncertu. Oba mnie zaskoczyły. Scintilla Marty Paszyńskiej straciła coś ze swego koronkowego uroku, który pamiętam z albumowego nagrania. Artystki wprawdzie umiejętnie modelowały barwę, podkreślając dynamiczny charakter przebiegów, trudno było im jednak zrekompensować osobliwości sali kameralnej AMKP: jej zbyt suchą dla subtelnych motywów akustykę czy hałasy z korytarza i skrzypiącą podłogę, które mąciły skupienie podczas pauz. Z kolei Chanson – Solide pour 2 marimbas Artura Zagajewskiego, z zakomponowanym nieustannym chrobotaniem (spieniacze do mleka na płytkach instrumentu) i intensywną rezonansową aurą (prosty dwugłos grany arco), wypadła korzystnie, choć lekki pogłos i tu mógłby pomóc – szczególnie wyższym i nieco zbyt chwiejnie granym dźwiękom.
Głośniki, tekst i przekaz
W pozostałych kompozycjach (poza swingującym Polonezem Tomasza Arnolda w niby-hollywoodzkim stylu) akustyczną przestrzeń dopełniły dźwięki elektroniczne. Tryptyk Karola Osmana – z zabawą w barwowe echa i proste wymiany fraz – pozwolił perkusistkom zaprezentować się jako dobrze zgrany duet, w którym obie wykonawczynie rozumieją się bez słów i wyczuwają wzajemne intencje. Towarzysząca im szmerowa, pełna skrzypień i niepokojących pomruków elektronika stanowiła oddzielny byt, dziwny i niezsynchronizowany, jakby została skomponowana post factum i doklejona do instrumentalnej całości.
O organiczność warstw elektronicznej i akustycznej zadbali natomiast Piotr Peszat i Paweł Malinowski. W przypadku Comforting music #2 Peszata było to realizowana przez kompozytora live electronics, ściśle podążająca za charakterem pół-improwizowanych partii marimb, które perkusistki grały w goglach VR, śledząc trójwymiarową partyturę graficzną. Z kolei Malinowski do wykonania swojego w o l n o przygotował specjalne sample na bazie dźwięków zebranych na próbach z zespołem oraz nagrań własnego śpiewu i pojedynczych barw mellotronu. Te dwie kompozycje stanowiły najciekawsze propozycje wieczoru. Wokół nich – oraz kompozycji Marty Śniady Wszystkie koty są czarne i tym podobne –utworzyła się też szczególna sieć artystycznych i treściowych powiązań. Każde z trojga kompozytorów zdecydowało się nie pisać samemu noty programowej, a zastąpić ją sugestywnym cytatem.
Do problemu tożsamości i płci odniosła się Śniady. W nocie i w warstwie wideo zacytowała słowa Maggie Nelson: „Płeć dzieli z kolorem pewną ontologiczną nieokreśloność: nie do końca słuszne jest twierdzenie, że obiekt jest kolorem, ani że obiekt ma kolor. […]”. Jej utwór to delikatnie zmodyfikowany autorski fragment kolektywnej kompozycji prezentowanej rok temu w ramach projektu Formy żeńskie na Warszawskiej Jesieni. Perkusistki opuszczają podwyższoną estradę i wcielają w role performerek, rytmicznie gestykulujących do elektronicznej taśmy. Do głosu dochodzi znany z innych utworów Śniady jaskrawo-agresywny styl, wyrazisty zarówno pod względem wizualnym i dźwiękowym, pozostawiający jednak pewne niedomówienia, przestrzeń do interpretacji.
Dalbergia Duo w utworach Marty Śniady i Piotra Peszata, fot. Anna Kaczmarz, źródło: materiały MKFK
Z kolei Peszat sięgnął po słowa Frédérica Martela i jego gorzką diagnozę współczesnej sztuki, jako dziedziny pielęgnowanej w sterylnych państwowych instytucjach i zupełnie oderwanej od społeczeństwa. W Comforting Music #2 do głosu dochodzi podobny, z pozoru cyniczny, ale podszyty jakimś smutkiem czy może rezygnacją przekaz. Sam kompozytor jest przecież z jednej strony przedstawicielem akademickiej społeczności, z drugiej staje się jej świadomym i bezlitosnym krytykiem. Ironiczna wymowa utworu szczególnie ciekawe zagrała w kontekście samej idei Festiwalu. MKFK to impreza mocno środowiskowa, jednocząca i promująca lokalne środowisko. Powracają na nim podobne nazwiska twórców i wykonawców związanych z tutejszą Akademią Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego, a muzyka często wybrzmiewa w jej salach. Dzięki temu odczuć można silną instytucjonalną tożsamość wydarzenia, choć przecież sama AMKP widnieje nie jako główny organizator (jest nim krakowski oddział Związku Kompozytorów Polskich pod wodzą Marcela Chyrzyńskiego), a jego partner. Prowadzi to do niepokojącej skądinąd refleksji, że w Krakowie – a właściwie w Polsce – trudno być kompozytorem, jeśli nie ma się silnego akademickiego wsparcia. Wróćmy jednak do muzyki, bo u Peszata – oprócz pożywki dla umysłu – jest też zawsze czego posłuchać. Świetnie zaprojektowanej dźwiękowej narracji (warstwa muzyczna sama w sobie mogłaby funkcjonować jako przekonujący, skończony utwór) towarzyszą osobliwe obrazy: ludzie, zwierzęta, widoki Islandii, w pogodnym klimacie i dość kiepskiej jakości, podpisane mniej lub bardziej absurdalnymi hasłami afirmującymi muzykę współczesną. Wszystko to pozostawia słuchacza w poczuciu zagubienia i – wbrew tytułowi – mentalnego dyskomfortu.
A jednak sztuka
Malinowski wybrał z kolei dłuższą, metaforyczną wypowiedź Eliota Weinbergera – cytat niezwykłej urody, który żal byłoby skracać lub streszczać:
Strzyżyk to ptak maleńki. Zjada ledwie kilka ziarenek, wije gniazdo na pojedynczej gałęzi, fruwa tylko na kilka stóp. Niewiele zajmuje miejsca i nie wyrządza szkody. Jego pióra są bure. Dla ludzi jest bezużyteczny, a jednak i on otrzymuje moc życia. Kaczki i gęsi mogą wzbijać się wysoko, jednak strzały z łuku ściągają je na ziemię, gdyż ich ciała są dobrze utuczone. Zimorodki i pawie muszą ginąć dla piękna swych piór. Sokół groźny, lecz trzyma się go na uwięzi. Papuga zmyślna, lecz zamknięta w klatce, musi powtarzać słowa swego pana. Jeden mały strzyżyk, bezwartościowy i brzydki, jest wolny. […] Poza tym — z racji odwrócenia porządku płci, tak często spotykanego w kulturze ludowej — strzyżyk, choć nosi tytuł „króla ptaków”, jest płci żeńskiej.
Eliot Weinberger, Z rzeczy pierwszych, przeł. M. Denderski, Karakter, Kraków 2020
A muzyka była równie poetycka. Cicha, krucha, nostalgiczna i niedopowiedziana, wieloznaczna jak jej tytuł, a zarazem w jakiś sposób malarska i uchwytna, tak wyraźna, jak wyraźny jest kolor lub kształt. To jeden z piękniejszych utworów, które ostatnio dane mi było usłyszeć. Stworzony z niewielu prostych, ale wysublimowanych, zmysłowych brzmień, powstających przy użyciu szczególnych, precyzyjnych technik, jak np. pionowe uderzenie pałką, tłumienie w określonym miejscu czy pocieranie drewnianych płytek. „Najbardziej ciekawiły mnie te wszystkie ulotne, słabe i rozpadające się dźwięki” – dodał kompozytor w rozmowie. I rzeczywiście, w o l n o słucha się z zapartym tchem, bojąc się nawet poruszyć, jakby w obawie, by niczego nie spłoszyć. A może właśnie tak ma być, że trzeba czegoś doznać i to utracić, by zrozumieć, że niestałość jest cechą rzeczy cennych. Przewijające się gdzieś na marginesie problemy określoności płci, wolności, wyboru, dzięki muzyce i rezonującym z nią słowom nagle nabierają nośności i głębszego wydźwięku. I mam poczucie, że utwór Malinowskiego jest chyba najlepszym kontrprzykładem dla tezy Martela, którą przywołuje Peszat, a przynajmniej pozostawia nadzieję, że sztuka podejmująca aktualnie społecznie tematy może też w subtelny, artystyczny sposób na to społeczeństwo oddziaływać.
Dalbergia Duo w utworze Pawła Malinowskiego, fot. Anna Kaczmarz, źródło: materiały MKFK