BEZ ZOBOWIĄZAŃ

Dźwięki, których nie widać

Z samym dźwiękiem sprawa jest dość prosta: coś musi drgać, by brzmieć mogło coś. Całe uniwersum możliwości można sprowadzić do kilku przypadków – co widać w klasycznej orkiestrze. We wnętrzu klarnetu (ale też na przykład w organach) drga słup powietrza, w skrzypcach i fortepianie – pocierane lub uderzane struny, w przypadku werbla membrana, a gongu – cóż, po prostu gong, czyli całość instrumentu. Jednak sam goły dźwięk może być czasem dość cichy lub brzydki, dlatego dobrze go wzmocnić za pomocą pudła rezonansowego, a pudło ewentualnie ozdobić.

Brzmieć może jednak wszystko, nie tylko to, co znamy z filharmonii – także naczynia, zabawki, sprzęty AGD (pisałam o tym szerzej w tekście Dźwięki, których nie słychać). Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wejść na wyższy stopień wtajemniczenia: nie tylko próbować grać na tym, co mamy pod ręką w stanie „surowym”, ale również łączyć i kompilować pospolite materiały, z otaczających nas rzeczy konstruować zaawansowane instrumenty. Przedmioty codziennego użytku mogą skrywać w sobie znacznie ciekawsze dźwięki, czasem tylko trudno je dostrzec na pierwszy rzut oka.

Nie wyrzucaj – zrób grzechotkę

Z czego więc można zbudować instrument? Z tego, co pod ręką: pudełek, folii, słomek, gumek recepturek, papierowych talerzyków czy jajka niespodzianki. Konstruowanie nowych brzmień jest dziecinnie łatwe. Internet obfituje w przygotowane specjalnie dla najmłodszych różnego rodzaju instrukcje tworzenia instrumentów czy to w formie nagrań „krok po kroku” (jak na kanale Alternatywnej Szkoły Podstawowej), czy szczegółowych ilustrowanych opisów (jak na blogu Anny Weber, Power of melody).

Obecnie, gdy dzieciaki siedzą w domach, wszelkie wartościowe pomysły na spędzanie wolnego czasu są na wagę złota. Naprzeciw wychodzą zawodowi muzycy i członkowie orkiestr: NFM w „Muzycznej Domówce Malucha” pokazuje jak zrobić grzechotkę z ryżu i rolki po papierze toaletowym, zaś w cyklu „Instrument na nudę” wykonawcy NOSPR wspólnie z własnymi dziećmi konstruują harfę i werbel z klocków lego, trąbę z węża ogrodowego czy też flet z marchewki.

Flet z marchewki?? Jak najbardziej! Okazuje się, że z warzyw wydobyć można zupełnie nietuzinkowe brzmienia, a granie na nich nie jest wcale rzeczą nową ani przeznaczoną wyłącznie dla dzieci. W lutym 1998 roku grupa kilkunastu austriackich artystów założyła Pierwszą Wiedeńską Orkiestrę Warzywną (The First Vienna Vegetable Orchestra). Zespół do dziś nagrywa płyty i wykonuje koncerty na całym świecie, grając na „organicznych instrumentach” (czasem amplifikowanych, czasem z dodatkiem elektroniki), które własnoręcznie, na potrzeby każdego występu, konstruuje i rzeźbi z warzyw kupionych chwilę wcześniej na ryneczku. Dynia, por, pasternak, korzeń selera, karczoch, bakłażan, arbuz, kapusta, papryka, obierki cebuli i wiele innych… Wszystko to działa, gra, stapia się w pulsujących rytmach – chwilami owo osobliwe instrumentarium przestaje mieć znaczenie, zaczyna liczyć się sam dźwięk i sama muzyka. Koncerty Orkiestry Warzywnej przyjmują czasem formę rytualnych performansów, w których słuchacz poza porcją pozytywnego zaskoczenia i doznań estetycznych, otrzymuje też porcję zupy oraz instrument na pamiątkę.

Pierwsza Wiedeńska Orkiestra Warzywna – jak wydobywać dźwięki z warzyw?

W ślad za wiedeńczykami poszli kolejni. Wkrótce powstały następne zespoły, niektóre o zdecydowanie bardziej kabaretowym charakterze, wykonujące znane piosenki lub utwory w wersji „na rzodkiew i marchewkę”, jak na przykład Londyńska Orkiestra Warzywna czy Orkiestra Warzywna Long Island. W 2010 roku w Polsce powstał podobny amatorski zespół – Paprykabala. Warszawska Orkiestra Warzywna.

Dziwne instrumenty

Potrzeba odkrywania nieznanych brzmień, a więc i wymyślania nowych instrumentów, siedzi również w głowach zawodowych muzyków, konstruktorów i kompozytorów. Poszukiwania zmierzają czasem w bardzo odmiennych kierunkach. Niektóre, jak na przykład viola organista projektu Leonarda da Vinci (1489-1492, podobny do klawesynu instrument strunowo-smyczkowy) lub Skrzypce Stroha (zwane też skrzypotrąbą) opatentowane przez Johannesa Stroha w 1899 roku, wynikały z chęci połączenia zalet czy funkcji istniejących instrumentów z dwóch odrębnych rodzin. Muzyczna wyobraźnia nie zna granic – świadczą o tym między innymi pochodząca z XIX wieku, spektakularna koncepcja pyrofonu, czyli „ognistych organów”, w których źródłem dźwięku jest spalający się w szklanych rurach gaz, czy – niejako po przeciwnej stronie – bardziej współczesny hydraulofon, instrument-fontanna, w którym wykorzystuje się do gry zmiany ciśnienia wody.

Również z żywiołem wody, choć nie w sensie dosłownym, związane są dwa inne ciekawe instrumenty perkusyjne: aquafon (waterphone), który ze względu na swoje baśniowo-nierealne „głębinowe” brzmienie bywa wykorzystywany w filmach, w muzyce popularnej, znalazł też miejsce w twórczości współczesnych kompozytorów (np. w Am Rande des Abgrunds Sofii Gubajduliny), oraz ocean drum, potrafiący wydawać odgłosy bliskie szumowi fal. Usłyszymy go np. na początku części III. Ce qui est écrit sur les étoiles inspirowanego krajobrazem Bryce Canyon dzieła Oliviera Messiaena, Des Canyons aux étoile (Od kanonów do gwiazd) z 1974 roku. W całej kompozycji – co słychać wyraźnie m.in. w części X. La Grive des bois – pojawia się też maszyna do robienia wiatru. Ten instrument o osobliwej nazwie i dość niezgrabnej konstrukcji cieszy się zaskakującym powodzeniem w obszarze muzyki klasycznej, warto posłuchać chociażby opery Ralpha Vaughana Williamsa Riders to the Sea.

Istny urodzaj muzycznych instrumentalnych wynalazków nastąpił w początkach XX wieku i wiązał się z rodzącymi się wówczas ideami awangardowymi. W latach 1913–1921 włoski futurysta Luigi Russolo projektuje, konstruuje, komponuje na i zaczyna koncertować wraz ze swoją intonarumori – „orkiestrą hałasów” liczącą prawie trzydzieści mechanicznych instrumentów. Tymczasem w drugiej i trzeciej dekadzie XX wieku w środowisku eksperymentalnej awangardy rosyjskiej powstają wynalazki elektryczne, głownie za sprawą Lwa Termena. Żeby grać na thereminie (zwanym pierwotnie termenvoxem), nie trzeba nawet dotykać instrumentu: parametry dźwięku moduluje się przesuwając dłońmi w powietrzu w ramach wyznaczonego antenami pola magnetycznego – jak na przykład w Fantazji Bohuslava  Martinů (1994). Ten najsłynniejszy wynalazek rosyjskiego konstruktora został po raz pierwszy zaprezentowany w 1920 roku, a osiem lat później zdobył patent w USA i zaczął być produkowany na większą skalę.

Termen ma jednak w swoim dorobku także inne eksperymentalne instrumenty oparte na analogicznej idei, m.in. terpsiton (podobny do thereminu, ale dużo większy: wykonawca stoi na platformie i może grać poprzez ruchy całego ciała), rytmikon (pozwalający generować złożone schematy rytmiczne) czy illuminovox (przetwarzający gesty wykonawcy w muzykę i kolorową warstwę świetlną). Maurice Martenot skonstruował w 1928 roku fale Martenota – instrument należący do tej samej rodziny elektrofonów, co theremin, ale wyposażony w klawiaturę, pozwalający też na robienie vibrata i płynnych glissandowych przejść, który był chętnie wykorzystywany przez kompozytorów awangardowych XX wieku, np. w Ecuatorial Edgarda Varèse’a (1934, początkowo z thereminami w obsadzie) oraz Uaxuctum Giacinta Scelsiego (1969).

Komponowanie metodą chałupniczą

Współcześnie nadal nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć artystycznie wartościowe i twórcze pomysły na poszerzanie klasycznego instrumentarium. Wrocławski kompozytor, Paweł Romańczuk, od kilkunastu lat wymyśla i wykonuje muzykę na profesjonalnych unikatowych instrumentach własnego pomysłu oraz tych już istniejących – zabawkowych lub kolekcjonerskich. Materiałem do tworzenia Małych instrumentów – nazwa odnosi się zarówno do różnego rodzaju muzycznych wynalazków, jak i artystycznej grupy wykonawców założonej przez kompozytora w 2006 roku – może stać się wszystko:

…rurki PCV, butelki, plastikowe pojemniki, elementy instrumentów (gryf, strunnik), pedały rowerowe, podstawa starej maszyny do szycia, gumowe uszczelki, metalowe klamerki, sprężyny zegarowe, półka z lodówki… Niezwykła fantazja Romańczuka oraz – co kluczowe – dogłębna znajomość akustyki tychże materiałów, zacięcie majsterkowicza, który nie rozstaje się z lutownicą, daje efekty zjawiskowe. Jego instrumenty są w pełni profesjonalnie wykonane, z dbałością o najmniejszy estetyczny detal, a także optymalne akustycznie. Co najważniejsze, da się na nich grać muzykę o brzmieniu niepodobnym do żadnej innej, ponadto koncert staje się widowiskiem. Wśród instrumentów Romańczuka są i takie, które grają same, napędzane prostym mechanizmem (elektronika nie jest tu mile widziana), niczym brzmiące rzeźby albo dźwiękowe instalacje.

– pisze Monika Pasiecznik.

Małe Instrumenty – Samoróbka

Na czas pandemii kompozytor wraz z zespołem proponuje ciekawe alternatywy dla tych, którzy akurat nie mają w domu fortepianu, wiolonczeli czy marimby (lub też te, które mają, są chwilowo zajęte). Flet z papieru, szpilkofon, kalimba z kubka, skrzypce gwoździowe – nie dajmy sobie wmówić, że to zabawa tylko dla dzieci. Jakie mogą być jej konsekwencje najlepiej po prostu posłuchać, na przykład tutaj: Małe instrumenty. Katarynka. W każdej z otaczającej nas rzeczy tkwi potencjał brzmieniowy – czasem wystarczy go tylko zobaczyć.

3 thoughts on “Dźwięki, których nie widać

  1. Bardzo dziękuję za ten ciekawy i rozwijający tekst. Niestety muzyk ze mnie żaden, ale poprzedni opublikowany na blogu artykuł zainspirował mnie do znalezienia odpowiedzi, dlaczego ćma leci do ognia, który ją spala. W tym tekście najbardziej zaciekawił mnie wątek jadalnych instrumentów. Może warto by rozwinąć tę koncepcję, przykładowo podać przepisy na dania, na składnikach których najpierw można zagrać, by po tej uczcie dla ducha, posilić się samymi instrumentami?

    1. Cieszymy się, że nasze posty powodują wzrost ciekawości świata 🙂 Nie wiem, na ile higieniczne byłoby jedzenie dokładnie tych warzyw, na których się chwilę wcześniej grało, ale na pewno nadają się na kompost. W ogóle kwestie estetyczne, spożywcze i etyczne dość mocno się tu przenikają.

      1. To ciekawe, Wiedeńska Orkiestra Warzywna deklaruje, że zjadają dokładnie to, na czym wcześniej grali:) oczywiście tylko to, co jeszcze się do jedzenia nadaje, bo fakt faktem – w środkach nie przebierają i scena po ich koncercie wygląda zazwyczaj jak pobojowisko… Część instrumentów zostaje rozdana publiczności, a reszta trafia do odpadów organicznych (paradoksalnie bardzo bliska jest im idea „zero waste”). W ich oryginalnym składzie wykonawczym oprócz muzyków jest również kucharz (!), więc z pewnością mają już jakieś sprawdzone przepisy na muzyczne potrawy:P Niestety nigdzie ich nie zdradzają (a przynajmniej na żaden nie trafiłam), natomiast w jednym z wywiadów mówią tylko, że „zawsze jest to coś innego, i zawsze jest przepyszne!”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *