To właśnie Festiwal Prawykonań był pierwszym festiwalem muzyki pisanej współcześnie, na który pojechałam: dziesięć lat temu, na jeden koncert (pamiętam dość dobrze tylko Fuori Macieja Jabłońskiego). Na niektórych późniejszych edycjach byłam częściowo, na niektórych w całości, czasem wyjazdami grupowymi z Akademii. Ile się nasłuchaliśmy, nadyskutowaliśmy, naśmialiśmy i nalamentowaliśmy! Ile utworów powodujących złość, ile takich wzbudzających zażenowanie. Raz nawet zdarzyło nam się ostentacyjnie wymaszerować z sali (jeszcze starego NOSPR-u). Ale też ile wzruszeń (choćby erschallen Andrzeja Kwiecińskiego) i radości (na przykład z Zefiro torna Emila Wojtackiego z cudowną Joanną Freszel).
Z tego festiwalu pisałam pierwsze upubliczniane recenzje. Po jednej „wrażeniówce” przygotowanej z Katowic dla „Glissanda” pierwszy raz doświadczyłam czegoś w rodzaju internetowego hejtu (i wsparcia znajomych!). No i to Festiwal Prawykonań sprowokował kiedyś świetną dyskusję z Krzysztofem Drobą, o tym, po co nam złe utwory i dlaczego powinny być grane, słuchane i dyskutowane (oczywiście z rozmowy pamiętam tylko wrażenie, że była ważna i niezbyt odkrywczy wniosek – po to, żeby wiedzieć, które są dobre).
Jestem bardzo wdzięczna „Ruchowi Muzycznemu” i redaktorowi Krzysztofowi Stefańskiemu za możliwość opublikowania krótkiej relacji Zmiana, albo gdzie się podział postromantyzm właśnie w tym roku!