Festiwale, festiwale… W żadnym okresie roku nie ma ich aż tak dużo, jak w okolicach Wielkanocy. Do wyboru zwykle muzyka dawna (zwłaszcza pasyjne arcydzieła) i repertuar klasyczno-romantyczny. To chyba nie jest typowy czas tylko dla festiwali muzyki współczesnej, które omijają zwykle święta zakorzenione w chrześcijańskim kalendarzu, a wybierają czas mniej nasycony znaczeniami.
Uwolniona z ograniczeń podróżowania (niech już będzie, że pandemia ma choćby tę jedną zaletę), w tym roku do muzycznego towarzyszenia Wielkanocy wybrałam sobie (i nie tylko sobie, czasem na siłę uszczęśliwiając goszczącą mnie rodzinę) kilka koncertów Festival de Pâques w Aix-en-Provence. Trudno w nim dostrzec myśl przewodnią – może tylko, że to wydarzenie, w którym biorą udział prawie same gwiazdy, choćby Sol Gabetta, Les Arts Florrisants, Jupiter, Jakub Józef Orliński, Lea Desandre (cudna w I could have danced all night z My Fair Lady), Momo Kodama, Pygmalion, Martha Argerich, Daniel Barenboim, Maria João Pires… Program Wielkanocnego Festiwalu to kompletny miszmasz – od baroku do współczesności, od Bacha do Piazzolli.
Podobnie szaloną mieszankę w miniaturze dał koncert, na który czekałam najbardziej: Barbara Hannigan & Friends. Brak tematycznie naprowadzającego tytułu i wyszczególnionego na stronie programu zapowiadał potpourri, które jednak wypadło zaskakująco spójnie. Hannigan, którą nawet bardziej niż za głos, cenię za gust, decyzje repertuarowe i zdolności aktorskie, zadbała o to, żeby taki towarzyski w zamyśle koncert okazał się przyjemny nie tylko dla spotykających się na nim wykonawców, ale też słuchaczy.
Zaczęto od cichego szumu i dronu, szeptu, tajemniczej wokalizy, z której organicznie wyrósł fragment Castora i Polluksa Jeana-Philippe’a Rameau w opracowaniu na mały zespół z elektroniką. Mistyczna aura trwała jeszcze w Beatitudines Goffreda Petrassiego, w którym język dźwiękowy typowy dla lat 60. ubiegłego wieku łączy się z rodzajem nieoczywistego liryzmu. Ciekawi mnie też, czy wybór utworu poświęconego Martinowi Lutherowi Kingowi i to, że wykonał go czarnoskóry baryton Antoin Herrera-López Kessel, to gesty znaczące. Pierwszą część koncertu zamknęła lamentacyjna Des Todes Tod Paula Hindemitha. Przerwy techniczne zamaskowano fragmentami literackimi po francusku, jednak bez tłumaczeń na język, który znam (swoją drogą, wyświetlane tytuły utworów ledwo dało się przeczytać, szybko znikały), więc nie wiem, jaka poza strukturalno-praktyczną, była ich funkcja i związek z wykonywaną muzyką.
Kolejną część koncertu wypełnił w całości Septet Es-dur Camille’a Saint-Saënsa. Zespół o nietypowym składzie: trąbka, dwoje skrzypiec, altówka, wiolonczela, kontrabas, fortepian – co już samo w sobie jest atrakcyjne – wykonał utwór z wirtuozerią i widoczną radością, akcentując zwłaszcza jego taneczność, a także inspiracje dawne łączące się z romantyczną ekspresyjnością.
Preludium do finału była nowa kompozycja: Beati Mundo Corde Davida Chalmina (odpowiedzialnego też za aranżacje i elektronikę). Utwór to dość typowy – nieubłagane stałe pizzicato i narastające szumy, do tego wokaliza Hannigan, prowadzą do kulminacji, z której z kolei następuje płynne (podobnie jak w przypadku Rameau) przejście do ostatniego ogniwa koncertu. Ostatniego i dla mnie najbardziej zaskakującego i ujmującego – kilku, co prawda często wykonywanych, pieśni francuskich końca XIX wieku. Opracowana na sopran, zespół i elektronikę Les Heures Ernesta Chaussona zapierała dech eterycznością, odrealnieniem, boskim piano Hannigan (nie chcę za bardzo myśleć, na ile pomogła transmisja). Bohaterka i reżyserka koncertu – po podobnie melancholijnie kojących Les berceaux Gabriela Faurégo i Elégie Henriego Duparca w wykonaniu barytona – wróciła jeszcze w przeplatającej ulotność z dramatycznością Chanson perpétuelle Chaussona. Hannigan czuła się w tej stylistyce jak w domu – jej wszechstronność jest imponująca.
Szalone połączenie muzyki od baroku do pisanej dzisiaj, wykonywanej w oryginale i w opracowaniu, przeznaczonej na różne składy zadziałało więc dlatego, że utwory ułożone zostały w przemyślaną narrację. Mimo tanecznego intermezza w postaci Septetu Saint-Saënsa, dominowała w niej melancholia, a jej emocjonalna kulminacja rozegrała się w ciszy i skupieniu delikatnych pieśni. Ta spójność jest zdecydowanie zasługą Barbary Hannigan.
***
Wszystkie koncerty Festival de Pâques transmitowane były w czasie rzeczywistym i znikały, jednak organizatorzy udostępniają teraz niektóre z nich w całości lub fragmentach na kanale YouTube. Powtórka wydarzenia Barbara Hannigan & Friends zaplanowana została na jutro na 20:30, serdecznie polecam!