BEZ ZOBOWIĄZAŃ

Dźwięki, których nie słychać

Odkurzacz, piekarnik, szklanka, ręcznik papierowy, paczka jarmużu. Wszystko wokół nas wydaje dźwięki, których nie słyszymy. Nie słyszymy, bo nie zwracamy na nie uwagi. A jeśli już nawet zwrócimy, to najczęściej nie przez brzmienie samo w sobie. Zazwyczaj w życiu naturalnie i podświadomie traktujemy dźwięki (czy raczej odgłosy) jako źródło informacji: o tym, czy działa, czy zepsute, czy już gotowe, czy jeszcze czekamy. Ale są tacy, co słyszą więcej i przedmioty codziennego użytku traktują w niecodzienny sposób.

Pralka, balon – i co jeszcze?

Jak przekonuje autor kanału Device Orchestra, najbardziej wdzięcznymi, melodycznymi instrumentami są elektroniczna szczoteczka do zębów oraz terminal kart płatniczych, doraźnie drukarka, depilator oraz toster. Tutaj przedmioty są samowystarczalne, a dźwięki, które mimowolnie produkują – efekt uboczny i w dużej mierze niechciany – na chwilę przestają być hałasami, jeśli tylko je zaprogramować i zakomponować w znane melodie i harmonie. Wszystko podane w wersji „na surowo”, bez żadnej obróbki. Dziwny urok tych małych mechanicznych orkiestr tkwi w ich nieco drażniącym, jakby komputerowym brzmieniu – brzmieniu, którego chyba trudno na dłuższą metę słuchać dla przyjemności.

Pośród przedmiotów codziennego użytku znajdziemy jednak znacznie więcej potencjalnych perkusjonaliów (popularnych nie tylko u dzieci i ulicznych artystów), i to praktycznie wszędzie. Ciekawe rzeczy robi na przykład Andrew Huang w swoich coverach znanych piosenek, śpiewając m.in. do akompaniamentu szurających butów, szumu odkurzacza czy uderzanych poduszek. Nie musimy się już zastanawiać, czy możliwe jest zagranie całego utworu za pomocą wyłącznie dmuchanych balonów, góry jeansowych spodni lub kilku żarówek. Owszem, jest – wystarczy posłuchać: 99 red balloons, 1000 pair of jeans, light bulbs. Huang, jak wielu innych youtuberów, bawi się w nagrywanie, cięcie i miksowanie pojedynczych dźwięków. Daje mu to większe możliwości barwowe i fakturalne, niż twórcy Device Orchestra. Efekt jest tu interesujący, miły dla ucha i – na dobrą sprawę – wcale nie tak odległy od oryginału.

Robienie kariery w oparciu o podobne pomysły nie jest jednak wynalazkiem XXI wieku. Powstały w latach 90. XX wieku norweski zespół muzyczny Hurra Torpedo z gry na zdezelowanych sprzętach AGD uczynił swój znak rozpoznawczy. Ich wykonanie Total Eclipse of the Heart – w którym na sekcję perkusyjną składają się wyłącznie stare pralki, kuchenki gazowe i inne żelastwo – pomimo (a może właśnie za sprawą) wyraźnych braków w warsztacie, intonacji i synchronizacji rytmicznej, zyskało swego czasu sporą popularność. Bo tu nie o to przecież chodzi, żeby śpiewać czysto czy do taktu, a samo brzmienie torturowanej pralki też okazuje się nie jakoś bardzo ważne. Istotny jest natomiast rockowy, nieszablonowy i buntowniczy wydźwięk całości oraz jej performatywna sugestywność.

Na przedmioty codziennego użytku można zatem patrzeć inaczej i to zjawisko – może nie zawsze, ale z pewnością czasem – dziwnie nas pociąga. Niekiedy wrażenie robi sama widowiskowość takiej muzyki, zdolności techniczne lub biegłość wykonawców, niekiedy – czego być może sobie nie uświadamiamy – zaskakuje nas jakość, rodzaj i adekwatność samego brzmienia. Chyba najbardziej jednak uwagę przyciąga samo nietradycyjne wykorzystanie przedmiotów codziennego użytku, czy właściwie wykorzystanie ich wbrew przeznaczeniu, rzec by można – wbrew ich naturze. Jednak owa „natura” to rzecz zupełnie względna i to, co dla nas będzie nadawać się jedynie do gotowania zupy, w oczach czterolatka posiada nieskończony wręcz potencjał, z którego „ale super, coś do hałasowania” to tylko jedna z wielu możliwości. Niestety funkcji, przeznaczenia i poprawnego użytkowania przedmiotów uczymy się z wiekiem i zajęło nam, ludzkości, bardzo dużo czasu, żeby ten proces – przynajmniej na gruncie sztuki muzycznej – odkręcić.

Być może musieliśmy do tego dorosnąć.

Gdy fortepian to za mało

Wśród kompozytorów klasycznych od wieków narastało poczucie niewystarczalności. Bo przecież i fortepian, i kontrabas, i waltornia – wszystkie instrumenty, które znamy z orkiestry symfonicznej i na których gry naucza się w konserwatoriach, przeszły niesamowicie długą drogę, zanim uzyskały pełnię współczesnego kształtu. Trudno dziś narzekać na ograniczoną skalę dźwięków i barw, niemożność zagrania szybkich przebiegów czy wątły wolumen brzmienia. Niewątpliwie instrumenty te osiągnęły doskonałość, ale czy to nam wystarcza? „Oczywiście, że nie – rzekłby zapewne Luigi Russolo – to nas ogranicza!” Podobnie zresztą myślało bardzo wielu dwudziestowiecznych kompozytorów, przy czym każdy znajdował nieco inny sposób na pokonanie tych ograniczeń. Russolo skonstruował własną orkiestrę hałasujących pudeł (intonarumori), Raymond Murray Schaffer odkrył, że sama otaczająca nas rzeczywistość też może być instrumentem (idea pejzażu dźwiękowego), zaś John Cage, z właściwą sobie przekorą, grał na wszystkim, co się nawinie, nie wyłączając przedmiotów codziennego użytku, abstrakcyjnych idei oraz ciszy.

W XX wieku zakres dźwięków w muzyce klasycznej rozlał się na całe uniwersum możliwych i niemożliwych brzmień: od tradycyjnych, wokalnych i instrumentalnych, poprzez ich zniekształcenia za pomocą amplifikacji, elektronicznych przetworzeń i niestandardowych środków artykulacji, aż po dźwięki w całości wymyślone, wygenerowane komputerowo, nagrane lub pożyczone ze światów dotychczas zupełnie obcych tak zwanej muzyce wysokiej. Nie ma już rzeczy zabronionych ani nieosiągalnych (teoretycznie, bo w praktyce dobrze byłoby brać pod uwagę na przykład odbiorcę, jego możliwości percepcyjne i kulturowe uwarunkowania). Współcześnie także kompozytorzy klasyczni badają i wykorzystują możliwości brzmieniowe rzeczy, które nas otaczają. I wcale nie trzeba daleko szukać! Gra na kieliszkach, rurkach PCV, szeleszczenie papierem lub folią stają się powoli czymś pospolitym – niskim nakładem sił i kosztów można przecież uzyskać ten sposób zaskakująco ciekawe efekty. Wśród polskich twórców krok dalej idą między innymi Lidia Zielińska, która w swojej Symfonii koncertującej (2014–2015) wydobywa i nagłaśnia dźwięki biurowych lub kuchennych przyrządów, wtapiając je w warstwę orkiestry, czy Wojciech Błażejczyk, który z suszarki na bieliznę lub czyścika kominiarskiego potrafi wydobyć nietuzinkowe brzmienia, o które nigdy byśmy ich nie posądzali (np. obiektofony w Trash music z 2014 roku).

Kiedy zaczniemy słyszeć?

Wykorzystanie urządzeń codziennego użytku w muzyce klasycznej jest jednak o tyle ryzykowne, że taki przedmiot w kontekście tradycyjnych instrumentów postrzegany jest przede wszystkim jako ciało obce, niepasujący, element, który czasem będzie efektowny, ale czasem tylko komiczny. Odkurzacz pozostanie odkurzaczem, a pralka pralką – choćby nie wiem jak ładnie szumiała. Nawet jeśli twórcy bardzo zależy na tym, aby aspekt brzmieniowy wydobyć na pierwszy plan, to sposób w jaki my, słuchacze, kojarzymy i postrzegamy przedmioty nie leży w gruncie rzeczy w jego gestii, lecz naszej. Osobliwe, że nawet teraz, w XXI wieku, ponad sto lat po intonarumori i kilkadziesiąt po wywróceniu orkiestry na lewą stronę przez Helmuta Lachenmanna, nadal w pierwszym momencie zaskakuje nas – a może i zniesmacza? – granie na elektrycznych szczoteczkach do zębów czy desce toaletowej. Wówczas słuchanie samego brzmienia zaczyna wymagać od nas włożenia pewnego wysiłku, ale jest to możliwe. Trochę jak przejście na drugą stronę lustra. I jest tego warte.

2 thoughts on “Dźwięki, których nie słychać

  1. Szkoda, że dzisiaj już się nie używa dyskietek. Jak się taką dyskietkę wsadziło do stacji, to napęd wydawał takie odgłosy, że śmiało można potraktować FDD jako instrument muzyczny.

    1. Racja, tego dźwięku raczej nie dało się przeoczyć 🙂 Ale dzisiaj nie zdziwiłabym się, gdyby został artystycznie wykorzystany w muzyce współczesnej np. jako element retro, który niesie ze sobą pewną dozę nostalgii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *