Czy jest ktoś, kto interesuje lub zajmuje się muzyką i nie zetknął się z serią Monografii Popularnych wydawanych dawno, dawno temu przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne? Zapewne nie. Średniej długości książki różnych autorów, pisane często pięknym językiem, nie zawsze przez muzyków i nie zawsze ściśle (weźmy choćby Haendla Romaina Rollanda) do dzisiaj są często pierwszym wyborem dla szukających dodatkowej lektury uczniów szkół muzycznych II stopnia, melomanów czy osób, które chcą odświeżyć sobie wiedzę o kompozytorze. A nawet dla studentów, także teorii. Fantastycznie więc, że PWM podjęło – w nieco innej formie – kontynuację wydawania popularyzatorskich książek o kompozytorach.
Zdecydowanie MAŁE Monografie
Na razie w serii Małych Monografii ukazały się: Lutosławski Danuty Gwizdalanki, Palester Lecha Dzierżanowskiego i Szymański Krzysztofa Kwiatkowskiego, na jesień planowane jest wydanie Bacewicz Joanny Sendłak, Berlioza Brunona Messiny (w przekładzie Marty Turnau) i Telemanna Karola Buli. Uwagę zwracają po pierwsze proste tytuły – bez autorskich dookreśleń bohaterów, bez ujawniania się – oraz szata graficzna, prosta, spójna, nowoczesna. Nieduży format (mniejszy niż zeszytu), objętość do 150 stron, rezygnacja z ikonografii i przykładów nutowych, cienki margines (który niestety sprawia, że żeby wygodnie czytać, trzeba klejony tomik dość brutalnie rozpłaszczać) i broszurowa okładka odpowiadają niewygórowanej cenie. Wydawnictwo słusznie postawiło też na dostępność, od razu wypuszczając na rynek ebooki i audiobooki. To prace, na które wiele osób będzie sobie mogło pozwolić.
Mimo że książeczki są niewielkie, znajdziemy w nich oprócz głównego tekstu także kalendarium życia bohaterów, listę wybranych utworów (trochę szkoda, że nie pełne katalogi, choć jest to zrozumiałe), zminimalizowaną liczbę przypisów (tylko do fragmentów cytowanych), wygodnie wyrzuconych na koniec i wybrane źródła – „dodatkową literaturę dla wnikliwych”, a w przypadku najmniej znanego z pierwszej trójki – Romana Palestra – także spis nagrań.
Odpominając Palestra
Być może to książka o Palestrze jest też jedną z tych bardziej potrzebnych. Lech Dzierżanowski od lat pracuje nad tym, żeby nie tylko pamięć o kompozytorze, ale także jego muzykę słuchaczom przywrócić (czy raczej wprowadzić na estrady, bo poza wczesnymi utworami, właściwie nie była obecna). Być może w związku z tym, że autor Kołaczy jest wciąć mało znany, książka o nim ma najbardziej tradycyjny układ. Opowiadanie toczy się chronologicznie, otrzymujemy najważniejsze informacje biograficzne i dotyczące genezy kompozycji. Niestety niewiele tu opisów samej muzyki, a dość sporo utyskiwania na zły świat, który nie docenia Palestra i nie chce go ani wydawać, ani grać. Czytając miałam wrażenie, że alternatywny tytuł książki mógłby brzmieć Palester – biografia pechowca. Opowieść Dzierżanowskiego sprawiła, że zainteresowałam się życiem kompozytora – pełnym zmian, przeprowadzek, szukania dla siebie miejsca. Gdybym jednak nie znała wcześniej muzyki Palestra, nie sądzę, że autor zdołałby mnie do niej przekonać. Nie dlatego, że Dzierżanowski nie stara się tego robić, ale właśnie ze względu na to, że próbuje za bardzo. Może to też styl książki, który w kontekście pozostałych dwóch wypada blado i – poza wstawkami, w których autor wprost wyraża swoją opinię – przezroczyście?
W tej książeczce jest też najwięcej niedociągnięć redakcyjnych: brak konsekwencji w odmianie wyrazu „radio” w miejscowniku, powtórzenia („utwór tworzy”), niezręczności stylistyczne („Pobyt Palestra od samego początku zaczął się pechowo”). Im bliżej końca, tym są one częstsze. Zdarzają się też uproszczenia, choćby (akurat pozamuzyczne) „unieważnienie małżeństwa” zamiast „uznania nieważności” czy mieszanie pojęć formy i gatunku. W ostatecznym rozrachunku nie jest to jednak nic istotnego, a jeśli ktoś będzie tematem zainteresowany i zacznie szukać na własną rękę dalej, szybko owe drobnostki, które i tak zdenerwują pewnie tylko szczególnie uwrażliwionych, sam sobie doprecyzuje.
Angażując w Lutosławskiego
Znacznie barwniejsza jest książeczka o Lutosławskim. Danuta Gwizdalanka, choć generalnie zachowała chronologię, od genealogii kompozytora do jego śmierci podąża raczej meandrując, niż wprost – co jest niezłą sztuką przy tak ograniczonej objętości. Przyjemność z lektury zapewniają też humor i ironia, a nawet drobne złośliwości (może z rozpędu po Uwodzicielu?), na które autorka może sobie w przypadku tak znanej postaci pozwolić. Więcej tu też opisów samych kompozycji, a terminologia muzyczna bywa nienachalnie wyjaśniana. Z trzech pierwszych Małych Monografii Lutosławskiego czyta się najszybciej i najtrudniej się od niego oderwać.
„Unauszniając” Szymańskiego
A zdecydowanie najbardziej zachęca do słuchania, do przejścia od słowa do muzyki – Szymański Krzysztofa Kwiatkowskiego. Książka uporządkowana według zagadnień kompozytorskich (technik, stylu, inspiracji) najmniej ma w sobie z biografii. Dowiadujemy się co prawda, na czym grał i gdzie studiował jej bohater, jakie nagrody zdobył, ale nacisk położony został zdecydowanie na muzykę. Opisy Kwiatkowskiego są wyśmienite. Zwięzłe, a plastyczne. Zawsze w utworach zakorzenione i do nich odsyłające. Kwiatkowski nie epatuje ścisłą terminologią, ale używa jej zdecydowanie najwięcej z trojga autorów. Co trudniejsze wyrazy są jednak – podobnie jak u Gwizdalanki – krótko, naturalnie i bez protekcjonalnego tonu wyjaśniane. Nie mogę się oprzeć przytoczeniu choćby jednego króciutkiego przykładu (w niewielkim stopniu inspirowanego passusem Adriana Thomasa, na który Kwiatkowski się tu powołuje)
Jego [trzeciego z cyklu Pięciu utworów na kwartet smyczkowy] niezwykłe brzmienie pobudza wyobraźnię i zapewne u niejednego słuchacza może ewokować wizualne asocjacje: muzyka jest bardzo cicha, dźwięki rodzą się niekiedy dal niente, z instrumentów wydobywają się eteryczne flażolety, rozlegają delikatne tryle. Brzmienie kwartetu przypomina cichą muzykę akordeonową lub słyszany z oddali zespół harmonijek. Echa barokowych melodii pojawiają się i znikają.
— Krzysztof Kwiatkowski, Szymański, Kraków: PWM, 2021, s. 82
Lekki bałagan wprowadza nakładanie się zakresów poszczególnych podrozdziałów. Ale wynika to raczej z charakteru twórczości Szymańskiego i braku czasowego dystansu wobec niej, nie zaś nieumiejętnej syntezy czy hierarchizacji. Cieszę się też, że autor przywołał wiele utworów, o których mówi się rzadziej, choćby .Eals (Oomsu), i znacznie wyszedł poza obiegowe kojarzenie Szymańskiego wyłącznie z surkonwencjonalizmem (ten wyraz zresztą nie pada w ogóle przez pierwszych ponad 20 stron!). Obraz kompozytora uzupełniają krótkie komentarze innych artystów, choć nie uważam, że wprowadzają one jakieś ciekawe wątki. Wolałabym więcej Kwiatkowskiego. Warto też zwrócić uwagę na to, jak przerażająco krótka jest lista literatury dodatkowej. O Szymańskim pisano więcej, warto byłoby choćby dodać wydaną niedługo po monografii Violetty Kostki pracę – Surkonwencjonalizm Pawła Szymańskiego. Idee i muzyka Natalii Szwab.
Dobry moment?
Można się oczywiście zastanawiać, na ile w czasach internetu, łatwego, szybkiego i taniego dostępu do często dobrych źródeł, Małe Monografie są potrzebne. Myślę, że po pierwsze ich zaletą jest ciągłość i uporządkowanie narracji – nie musimy sami kompilować informacji z różnych stron. Po drugie, zmęczeni pandemicznym nadmiarem czasu spędzanego online, może chętnie oderwiemy się od ekranów? Po trzecie, autorami tomów są specjaliści, co daje nadzieję na co najmniej przyzwoity poziom merytoryczny. A w razie błędów – wiadomo, kto bierze za nie odpowiedzialność. Ja się zatem cieszę, nawet bardzo – nie tylko z tego, że seria Małe Monografie powstała, ale też z tego, jaka jest. I serdecznie polecam, czekając z niecierpliwością na kolejne tomy.
Mam też takie życzeniowe postscriptum: gdzieś po marginesach Lutosławskiego i Palestra (a przecież też na marginesach biografii Szymanowskiego i w ogóle polskiej muzyki pierwszej połowy XX wieku) przemyka Grzegorz Fitelberg. Może i on zasłużył sobie na choćby właśnie Małą Monografię?