Nasze z Karoliną (i każdej z nas zupełnie osobno) pisanie nie zaczęło się oczywiście w momencie założenia Pisanego ze słuchu i także teraz piszemy nie tylko tu. Ale blog jest też miejscem, w którym możemy zebrać swoje teksty. Więc od czasu do czasu będziemy wrzucać odnośniki do rzeczy publikowanych gdzie indziej. Raczej nowych, ale może zechce nam się odgrzebać jakieś starsze? Nigdy nie wiadomo!
Na razie cieszymy się przede wszystkim z tego, że „Ruch Muzyczny” wrócił pod swój stary adres. Strona nie zawiera co prawda (jeszcze?) archiwum, ale zaczęły się tam pojawiać aktualne teksty. I możemy z dumą napisać, że nasze też tam są (pisane razem i osobno)!
Na początek moja krótka relacja z ostatniego wydarzenia, w którym udało mi się wziąć udział przed całym koronawirusowym zamieszaniem – studencko-doktoranckiej konferencji i festiwalu (chyba już można tak mówić?) Elementi.
To nie jest typowa recenzja, nie mogłaby być – w 2011 roku, jako studentka studiów licencjackich, brałam udział w wymyślaniu wydarzenia, jego nazwy, pierwszego tematu, pisaniu pierwszego listu programowego… Mimo że w tym roku nie angażowałam się w prace związane z organizacją Elementi, mam i pewnie zawsze będę mieć do tego wydarzenia wieeeeelki sentyment. Który próbowałam oczywiście nieco stonować w tekście, i do którego zresztą w jego wstępie się przyznałam, woląc nie zostawiać niedopowiedzenia. W razie, gdyby się nie udało, trudno – weźcie poprawkę na nie tylko zwykły nieobiektywizm słuchaczki, ale wzmocniony nieobiektywizm słuchaczki sympatyczki!
A. I jeszcze – w tekście zrobiłam przynajmniej jeden błąd językowy, za który przepraszam. Ale co zrobić – zdarza się.